Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Major Jan Kacznarczyk - "BACA" - Biografia

Treść

MAJOR JAN KACZMARCZYK "BACA"

Niewiele jest krajów na świecie tak gęsto obsianych mogiłami żołnierzy, mogiłami ofiar walk o niepodległość jak Polska, której niepodległy byt wyrastał z krwi i męczeństwa Jej bohaterów.
Wśród łanów pszenicy niedaleko mostu wiszącego nad Rabą w Chodenicach stoi granitowy pomnik z tablicą informującą, że w tym właśnie miejscu poległ major „Baca" Jan Kaczmarczyk, dowódca III batalionu 12 pułku piechoty Armii Krajowej im. Ziemi Bocheńskiej.
W 59-tą rocznicę tragicznej bohaterskiej śmierci pragniemy przypomnieć sylwetkę tego wybitnego Syna Ziemi Bocheńskiej.
Jan Kaczmarczyk urodził się w dniu 3 czerwca 1912 roku w Chodenicach koło Bochni jako syn Jana i Katarzyny z Pałkowskich. Od najmłodszych lat pomagał w prowadzeniu gospodarstwa, bowiem ojciec zginął podczas działań wojennych I wojny światowej. Do szkoły powszechnej a później gimnazjum chodził w Bochni, gdzie złożył maturę w 1931 roku. Pani Maria Steczyszynowa znała Janka z tego okresu, była bowiem wówczas uczennicą Prywatnego
Seminarium Żeńskiego im. Klementyny z Tańskich Hof-fmanowej w Bochni i przyjaźniła się z siostrą Janka, chodziły do jednej klasy i często razem uczyły się w domu rodzinnym Kaczmarczyków w Chodenicach. Wprawdzie od tamtych czasów minęło wiele lat pamięta dobrze jego płową czuprynę i wysportowaną męską sylwetkę: Był on wzorowym, solidnym, bardzo obowiązkowym, zdolnym i koleżeńskim chłopcem. W miarę możności pomagał w nauce swoim kolegom. Po śmierci ojca, cały ciężar utrzymania gospodarstwa spoczywał faktycznie na nim i podziwiałam go za to, że umiał godzić świetnie naukę z tak ciężką pracą. Matkę i siostrę kochał bardzo i był na każde ich zawołanie. Widziałam często z jakim szacunkiem odnosił się zawsze do matki.
Po maturze powołany został do odbycia służby wojskowej. Za namową swojego stryja pułkownika postanowił pozostać w wojsku na stałe, stanowisko bowiem oficera zapewniało mu byt materialny. Po odbyciu studiów wojskowych w Szkole Podchorążych w Zambrowie, przydzielony został do 45 pp. w Równem na Wołyniu, gdzie pełnił służbę dowódcy plutonu konnych zwiadowców.
W sierpniu 1939 r. z częścią tego pułku przegrupowany został na Pomorze, uczestniczył w walkach kampanii wrześniowej. Pod naporem Niemców pułk wraz z armią wycofywał się w kierunku południowo-wschodnim. Po rozbiciu oddziału szczęśliwie uniknął niewoli niemieckiej (zbiegł z transportu jeńców), a po nieudanej próbie przejścia na Węgry wrócił do Chodenic i podjął pracę w rodzinnym gospodarstwie.
Mając przygotowanie wojskowe i stopień oficera szukał kontaktu z tworzącym się zbrojnym podziemiem.
Wszedł w szeregi ZWZ a następnie A. K. i pełnił wiele odpowiedzialnych funkcji. Na przełomie lat 1943/1944 został szefem bocheńskiego kursu podchorążych piechoty. Kursy te organizował 12 pp. A K. dowodzony przez płk Juliana Więcka „Topolę". Niebawem mianowany został przez „ Topolę " dowódcą III batalionu„Motyl". Przyjął wówczas okupacyjny pseudonim „Baca". Zbigniew Siudak prezes Oddziału Bocheńskiego Światowego Związku Żołnierzy A K. wspomina: Niepospolite cechy charakteru, ukształtowane już od najmłodszych lat, w trudnych latach okupacji czyniły z niego dowódcę obdarzonego szczególnym charyzmatem. Bezpośredniość z jaką zwracał się do nas, jego młodych podkomendnych, prostota i koleżeńskość zjednywały mu liczne grono współpracowników, przyjaciół i towarzyszy broni Dla nas był niepodważalnym autorytetem, darzyliśmy go szczególnym poważaniem. Mnie zastępował Ojca, który zginął w Ostaszkowie.
Tradycje patriotyczne i wojskowe w rodzinie Kaczmarczyków były zawsze bardzo silne. Wszyscy mężczyźni w tej rodzinie ginęli albo w powstaniach, albo na wojnach. Co najmniej siedmiu zginęło w taki sposób. Na wojnie zginął także jego dziadek, który w 1867 r. ufundował figurę przydrożną która stoi koło rodzinnego domu. Pod nią odbywały się wiejskie sądy pojednawcze, a podczas wojny żołnierze A K. składali przysięgę na wierność ojczyzny. W czasie okupacji pan Antoni Cepak obecnie instruktor Rejonowego Urzędu Telekomunikacji w Bochni był zaledwie małym chłopcem, ale wiedział dobrze, że to właśnie Jan Kaczmarczyk pierwszy sportowiec w Chodenicach założył tuż przed wojną Klub Sportowy „Chodenice": Miał w sobie nawet w ponurych latach okupacji jakąś dziwną pogodę ducha, a optymizm jego udzielał się nam wszystkim.
Tragiczna śmierć Majora „Bacy" wynikła ze splotu dramatycznych wydarzeń, jakie rozegrały się na chodenickim przejeździe przez Rabę późnym popołudniem w dniu 5 sierpnia 1944 roku. Była to śmierć nieprawdopodobna, przypadkowa, całkowicie niepotrzebna. Na podstawie zebranych relacji żyjących świadków tej tragedii spróbujmy odtworzyć jej przebieg.
W popołudniowych blaskach słońca niedaleko promu ' kąpali się żołnierze ukraińskiego batalionu SS pospolicie nazywani przez Polaków Kalmukami. Batalion ten w sile 900 ludzi ulokował się w Targowisku, Muchówce
i Damienicach. Wchodził on w skład Dywizji SS-Galizien, która wyrosła z 3,5 tysięcznego pułku powstałego za zgodą Himmlera już w marcu 1943 roku. Powstanie w szeregach Waffen SS kolejnej ' cudzoziemskiej dywizji składającej się z przedstawicieli „niższej rasy" nie wynikało z nowej Ostpolitik lecz z potrzeby aktualnej sytuacji. Chodziło przede wszystkim o cel militarny polegający na uzupełnieniu rezerw ludzkich topniejących z dnia na dzień w toku działań wojennych. Drugorzędny był w tym przypadku cel propagandowy: rozszerzanie bazy „obrońców Europy przed komunizmem". Do agitacji na rzecz wstępowania w szeregi SS-Galizien ludzi z Galicji Wschodniej, którą w sierpniu 1941 r. przyłączono do G. G. włączył się aktywnie Ukraiński Centralny Komitet z przewodniczącym Włodzimierzem Kubijowiczem. Po objęciu stanowisk dowódczych przez Niemców większość pułków tej dywizji przerzucono do Francji, na obszar G. G. i w rejon Podola, gdzie uczestniczyły one w różnych akcjach pacyfikacyjnych przeciwko partyzantom i ludności cywilnej, wyróżniając się bezwzględnością i okrucieństwem. Dowódcą l ukraińskiej dywizji SS-Gallizjen został płk Paweł Szandruk, mianowany następnie niemieckim generałem. Kolejnym dowódcą był płk Diaczenko. Jakkolwiek w dywizji tej znaleźli się nie tylko sami Ukraińcy, ale byli tam także Azerowie (z Azerbejdżanu) władze niemieckie zdawały sobie sprawę, że w końcowej fazie wojny mogą oni stanowić niebezpieczny element w rozgrywkach o władzę na terenie wschodniej GG, dlatego celowo rozrzuciły pododdziały tej dywizji po Niemczech, Austrii, Czechosłowacji, a część przetransportowano nawet do Francji. Duży oddział lej dywizji zakwaterowany we wspomnianych wyżej rejonach Ziemi Bocheńskiej urządzał grupowe wypady pacyfikacyjne do okolicznych wsi. Przy okazji wprowadzonych obław na ludzi do robót przymusowych przeprowadzano rekwizycję żywności, rewizje domowe, rabowano wszelki wartościowy dobytek osobisty jaki im wpadł w ręce. Później handlowali zrabowanymi przedmiotami, albo wymieniali je za wódkę. Żołnierze ci byli bardzo niebezpieczni nic tylko z lego względu, że rep. B. Mrówka hyli wyśmienicie uzbrojeni
„po zęby". Przebierali się często w ubrania cywilne i pojedynczo, udając uciekinierów ze wschodu krążyli po domach i wsiach węsząc za polskim ruchem oporu.
40-tu takich właśnie Kałmuków kąpało się w Rabie, karabiny ułożyli w kozły na brzegu. Wtem od strony Damienic podjechało do promu na rowerach sześciu mężczyzn. Byli to żołnierze z oddziału dywersyjno-bojowego KOS-u (Kierownictwa Oporu Społecznego) pod dowództwem Alojzego Świerkota „ Rysia", Oddział KOS-u powstał w lipcu 1944 r. na bazie działającego wcześniej Oddziału Specjalnego Ludowej Straży Bezpieczeństwa (LSB) pozostającego do dyspozycji ruchu ludowego. Dowódcą tego Oddziału był Antoni Świerkot „ Ryś" a cały Oddział podlegał kierownikowi KOS-u na powiat bocheński Janowi Jaroszowi „Jastrzębcowi"(pod koniec sierpnia 44 r. na polecenie KO AK „Topoli" dowódcą oddziału został ppor. rez. Tadeusz Duda „Feliks" a „Ryś" został jego zastępcą).
Ludzie „Rysia" podeszli do promu, włożyli do łódki rowery i rozpoczęli przeprawę. Prom ten przez wiele lat obsługiwał niejaki Kucfał człowiek wzrostu karzełka, po nim funkcję przewoźnika objął Tomasz Rybka, ale w tym feralnym dniu na łódce znajdowała się jego córka Stanisława Rybka, która liczyła wówczas 24-25 lat. Kąpiący się w rzece zwrócili uwagę na przybyszów. Zdaniem kuzyna majora „Bacy" Stefana Dygi któryś z kąpiących się Kałmuków dostrzegł, że przeprawiający się mają ukrytą broń. Podniesiono alarm i rozpoczęła się bezładna strzelanina na co będący w łodzi odpowiedzieli ogniem. W wyniku strzelaniny zginęło trzech Kałmuków, a dwóch zostało rannych. Ranny został także jeden z partyzantów noszący pseudonim „ Tygrys". Oddział partyzancki znajdujący się na drugim brzegu skorzystał z osłony nie skoszonych jeszcze łanów zboża i zagonów ziemniaczanych i uchodził ostrzeliwując się na południe w kierunku torów kolejowych i Łapczycy.
Podobną wersję potwierdza Zbigniew Siudak, który wprawdzie nie był świadkiem wydarzenia, ale o przebiegu wydarzeń dowiedział się w 1945 roku od Józefa Kółeczka „Mściciela ", który uczestniczył w tej jakże brzemiennej w dalsze tragiczne wydarzenia przeprawie. Kiedy bowiem po zakończeniu wojny bocheńskie gimnazjum otworzyło swoje podwoje Zbigniew Siudak wraz z Józefem Kółeczkiem kontynuowali naukę siedząc razem w tej samej ławce.
Odmienny nieco przebieg akcji podaje pani Apolonia Górecka, która po dramatycznych przeżyciach we Lwowie osiadła u swojej rodziny w domu w Damienicach oddalonym od Raby o ok. 60 metrów. Przebieg akcji pamięta doskonale, gdyż obserwowała wszystko z okna rodzinnego domu: Przy promie była ławka. Grupa partyzantów, których można było rozpoznać już z daleka po bryczesach, wysokich butach i kaszkietach prowadziła rowery i weszła na łódkę. Kiedy byli na środku rzeki dowódca Kałmuków kazał im się wylegitymować. Jeden z partyzantów (Antoni Świerkot?)
uczynił znak z którego można się było domyślać, że po przewiezieniu grupy wróci tą samą łódką i wylegitymuje się. Kiedy pozostali wysiedli na drugim brzegu, dowodzący grupą rzeczywiście powrócił, zamiast kenkarty wyciągnął pistolet i oddał śmiertelny strzał do dowódcy Kałmuków, poczym wskoczył na łódkę i tym razem bez przewoźniczki przeprawił się na drugi brzeg. Kałmucy rzucili się do karabinów, partyzanci z drugiego brzegu zaczęli strzelać i wycofywać się wzdłuż Raby w kierunku torów kolejowych.
W Chodenicach stacjonowała duża jednostka pancerna Wehrmachtu - twierdzi pan Zbigniew Siudak. Miałem spotkać się z moim dowódcą majorem „Bacą" w sprawie
dalszego przetransponowania zrzutu, który tutaj niedawno został dokonany. Szedłem ulicą Karosek. Usłyszałem strzały i zauważyłem, że na ich odgłos poderwali się żołnierze z tej jednostki i tyralierą biegli w tamtym kierunku. Zatem jedyną możliwą drogą ucieczki był rzeczywiście kierunek wzdłuż Raby na Łapczycę. Wspomniany już wcześniej pan Antoni Cepak twierdzi, że w tym czasie znajdował się w okolicy mostu kolejowego za torami od strony Łapczycy. Słysząc co się dzieje wspiął się na drzewo i nie widział wprawdzie wydarzeń rozgrywających się w okolicy promu, lecz zobaczył wycofujących się partyzantów, którzy... na plecach, ciągle ostrzeliwując się czołgali się po trawie w kierunku nasypu i ciągnęli ze sobą jednego rannego partyzanta. Niemcy pilnowali torów kolejowych, wartownicy stali przy moście kolejowym na Rabie oraz przy wiadukcie tzw. „strumieńskim" ' Partyzancji wycofywali się dokładnie w połowie drogi między mostem kolejowym a wspomnianym już wiaduktem. Jakoś udało się im przejść przez nasyp choć kule gęsto świstały i ujść w kierunku Łapczycy, ja zaś szybko zsunąłem się z drzewa by nie otrzymać jakiegoś postrzału od zabłąkanej kuli.
Po stracie swojego dowódcy rozwścieczeni Kałmucy rzucili się w pościg za uciekinierami także w innych kierunkach. Ludzie pracujący na pobliskich polach zaczęli uciekać i chronić się w kopach zboża i najbliższych zabudowaniach. Tuż przy Rabie i torach kolejowych znajdowały się tzw. grunty strumieńskie, za torami w kierunku Łapczycy Wisy i Potrowiec, zaś w okolicy promu grunty Rosotowskie i najbliżej promu tzw. Szerokie. Właśnie tutaj pracował w polu Jan Kaczmarczyk z kolegą Edwardem Bajem ps. „Orlik". Na nieszczęście ubiorem swoim przypominał uchodzących partyzantów. Być może Kałmucy zauważyli go jeszcze w polu i po białym kaszkiecie, skojarzyli z partyzantami. Major „Baca" wraz z matką schronił się w zabudowaniach Cieśli a pozostali w domu Kuflika. Kałmucy szybko znaleźli drogę za uciekającym. W piwnicy odnaleźli wszystkich, którzy się tam schronili. Wyprowadzili ich z domu Cieśli na łąkę p. Krawca. Wśród nich był major „Baca". Szczegóły jego półwojskowej odzieży, buty saperki, wojskowe spodnie rzucały się aż nadto wyraźnie w oczy. Rozpoczęto maltretowanie bezbronnego. Bito go kolbami karabinów, kopano, wreszcie strzałami w głowę został zabity. Martwego porzucono na łące, a ścigający ruszyli dalej do centrum Chodenic, inne grupy pobiegły w kierunku Bochni i Łapczycy.
Stefan Dyga był tego dnia w Proszówkach. Kiedy wracał do Chodenic przez Buczków w okolicy przepompowni wody usłyszał nawoływanie swojego brata Jana dobiegające z kopy zboża. Podobnie jak inni pracujący w polu na odgłos strzałów ukrył się w zbożu. Brat wziął go na wóz i wówczas dowiedział się od niego o tragedii. Niebawem zostali ogarnięci przez patrol niemiecki i grupy Kałmuków, którzy uparcie twierdzili, że on właśnie, Stefan Dyga, jest przywódcą grupy partyzantów. Poprowadzili nas na lakę — relacjonuje Stefan Dyga — z której mój brat słyszał krzyki i strzały i widział broniącego się Kaczmarczyka. Zobaczyłem jak leży na trawie z rozrzuconymi rękami i nogami, twarzą do ziemi Układ ciała wskazywał, te się bronił Stwierdziłem, te go znam i sprzeciwiłem się kategorycznie twierdzeniom Aze-rów4 ze to partyzant oraz, te szedł z bandytami. W odpowiedzi na to otrzymałem zarzut, te ja również byłem w ostrzeliwującej się grupie. Odwołałem się zatem do niemieckiego sądu, aby ten sprawiedliwie zbadał sprawę. Innego wyjścia nie miałem, ale Niemcom spodobał się ten pomysł i mimo sprzeciwu Azerów przyjęli propozycję. Dowódca patrolu wywołał Cieślę i kazał mu nieść zwłoki majora „Bacy " do Damienic. Wraz z Niemcami i Azerami postępowaliśmy za Cieślą. Na skraju pastwiska koło mleczarni w rowie Cieśla złożył ciało Jana Kaczmarczyka. Nadbiegł brat jednego z zastrzelonych Azerów i począł krzyczeć, te i ja byłem w tamtej grupie i te poznaje mnie po wyglądzie i ubraniu. Związano nas postronkami każdego z osobna (ręce i nogi) i plecami do siebie i posadzono obok zwłok. Noc była chłodna, ale przez cały czas podchodzili do nas Azerowie, aby się z nami rozprawić. Chronił nas wartownik niemiecki, a my odwoływaliśmy się do niemieckiego sądu, który nas czekał Zagrożeni samosądem prosiliśmy wartownika, aby nas zaprowadził do dowódcy. Na jego polecenie przeniesiono nas do sąsiedniego budynku i do rana mieliśmy spokój. Na drugi dzień zabrano nas na Gestapo do Bochni
W wyniku starań podjętych przez rodzinę Zmarłego udało się odebrać ciało i zorganizować pogrzeb na cmentarzu komunalnym w Bochni. Na trzeci dzień po tragicznym wydarzeniu w godzinach wieczornych odbył się pogrzeb. Na grobie Majora żołnierze A. K. złożyli wieniec z biało-czerwonym szarfami i oddali salwę honorową, co mogło narazić uczestników pogrzebu na interwencję niemiecką. Na szczęście interwencji takiej nie było.
Dzisiaj z perspektywy 50 lat trudno dociec czy śmierć Majora „Bacy" była tragicznym skutkiem nieostrożności ludzi „Rysia", którzy bez rozwagi szli na prom wiedząc, że mogą być zaczepieni przez kąpiących się w pobliżu Kałmuków czy może brawury „Rysia" decydującego się na powrót łódką tylko po to, by oddać śmiertelny strzał w piersi wroga. Podważyć można zarówno relację Józefa Kółeczka jednego z grupy KOS-u przeprawiającej się przez Rabę, jak i relację pani Apolonii Góreckiej choćby z racji oddalenia jej rodzinnego domu od miejsca wydarzeń i niewyjaśnienia w jakim momencie ranny został „Tygrys". Wydawać by się mogło, że najbardziej wiarygodną informację znajdziemy w raporcie miesięcznym kontrwywiadu 12 pp. A K. z dnia 15. 08. 1944 r, podpisanym przez szefa K. W. Jana Kaczmarczyka ps. „Wik". Niestety raport ten roi się od błędów. Wynika z niego, że wydarzenie miało miejsce w dniu 6.08.1944 r. a dowódcą grupy przeprawiającej się przez Rabę był sam,, Jastrzębiec". W raporcie tym znajdujemy nowe szczegóły dotyczące śmierci „Bacy". Zdaniem „ Wika" szefa K. W. Major „Baca zastrzelony został trzema strzałami w tył głowy, na oczach matki, którą Kałmucy mocno poturbowali. Pobici zostali kolbami szwagier Jana Kaczmarczyka Zygmunt Barcik oraz właściciel domu Antoni Cieśla. Rozbestwione żołdactwo strzelało dalej po polach i być może urządziło by masakrę w dalszych domach, ale zawrócone zostało przez oddział Wehrmachtu z Chodenic, który tyralierą dotarł na miejsce zdarzenia. Po przeprowadzonych dochodzeniach na Gestapo w Bochni na drugi dzień Stefan Dyga wraz z bratem zostali, zwolnieni a zmasakrowane ciało majora „Bacy" wydane rodzinie. W Bochni mieszka pani Stanisława Rybka, do której nie udało się nam dotrzeć. Według relacji pani Apolonii Góreckiej to ona przewoziła promem ludzi „Rysia". Jej relacja mogła by rzucić dodatkowe światło na wydarzenia jakie 59 lat temu rozegrały się w okolicy Raby.
Pamięć o Janie Kaczmarczyku „Bacy" jest szczególnie żywa w społeczeństwie bocheńskim. Jedna z ulic Bochni nosi Jego imię. Po Październiku 1956 r. podjęto starania o wybudowanie pomnika w miejscu jego śmierci. Uroczystość odsłonięcia pomnika odbyła się w dniu 8 listopada 1959 r. a przemówienie wygłosił pod pomnikiem Kazimierz Kostański, b. żołnierz A K. i dowódca III batalionu 12 pp. A. K.

Źródło: Artykuł Stanisława Kobieli <> opublikowany w Wiadomościach Bocheńskich z października 1994 roku (Rok VI, Nr 4 (22)

Autor: adax

Tagi: <meta name="keywords" content="major baca memoriał Jan Kaczmarczyk">